Hej! Wpadłaś mi w oko!

Hej! Wpadłaś mi w oko!

Pewnie w życiu każdej z Was zdarzył się taki przypadek, że zaczepiono Was tekstem "hej, wpadłaś mi w oko i postanowiłem zagadać do Ciebie". Oglądając amerykańskie filmy, liczymy, że będzie to jakiś niesamowity facet, który od lat nam się podoba i za którym szaleją wszystkie laski w klubie. Niestety rzeczywistość wygląda całkowicie inaczej..




Typowy dzień, wracasz z pracy z siatką zakupów z Carrefoura. Zaczepia cię TEN gość. No wiecie, taki który wstał dziś rano, spojrzał na T-shirt, który nosił już ostatnie trzy dni, wącha i myśli "jeszcze na dzisiaj się nada". Następnie bierze spodnie, które 95% społeczeństwa nie wzięłaby nigdzie indziej, niż na ryby. Wyświetchtane buty, żółte, nierówne zęby. Stylówka typowego "faszyn from Raszyn". Kręci się najwięcej po miejscach, gdzie jest wiele dziewczyn, czyli czyha przy wejściach do sklepów. Jak już cię zagaduje, to mówi jak najęty, żeby tylko nie dać ci dojść do słowa, żebyś go tylko nie spławiła. Na koniec rzuca komplementem, i ty, zanim przypomnisz sobie, że Ty przecież "don't speak Polish", uśmiechasz się i dziękujesz za komplement, bo w głębi serca taki gest mile łechce twoje ego. Męczysz się z nim dalej, zarzuca cię pytaniami o życiu, które go tak naprawdę w ogóle nie interesują, ale stara się za wszelką cenę zatrzymać cię przy sobie jak najdłużej, chociaż w każdym powiedzianym do niego zdaniu wspominasz o swoim, jakże cudownym, mężczyźnie. Kiedy wreszcie widzisz jego chwilę zawahania i zastanowienia się nad kolejnym pytaniem, wykorzystujesz chwilę nieuwagi i mówisz, że jesteś już naprawdę głodna po pracy. On niewiele myśląc, mówi, że po tobie tego "nie widać" (?!) i udaje ci się odejść. Twoje kolejne zwycięstwo i stracone 10 minut.



Testy, które nigdy na niego nie działają:

  • "mam chłopaka" - co go obchodzi, że masz chłopaka, przecież możesz go dla niego rzucić?!
  • "śpieszy mi się / muszę już iść / umówiłam się / mam zajęcia / mam autobus, pociąg, samolot, balon, rakietę" - przecież tylko chwilę pogadacie, on nic nie chce, tylko tak o pogadać
  • "nie jestem zainteresowana" - ale czekaj, on też nic nie chce, tylko zmarnować ci parę minut cennego życia 
Potencjalne teskty, którymi udało mi się go pozbyć lub które chciałabym spróbować:
  • "I don't speak Polish" - lub powiedzenie tego w dowolnym języku (bo jeszcze się okaże, że świetnie zna angielski!), czyli tekst, który zawsze chciałam powiedzieć
  • "jestem głodna" - uwaga, istnieje potencjalne ryzyko, że zaprosi cię na kawę / obiad / ciastko!
  • "muszę kończyć, mój chłopak właśnie idzie" - podstaw go przed faktem dokonanym, lub po prostu..
  • ... zignoruj go (if applicable).
A jakie są Wasze ulubione teksty, którymi pozbywacie się natrętów? 

Paulina
Program Work & Travel... moimi oczami

Program Work & Travel... moimi oczami

Ostatnio dosyć często widzę pytania odnośnie wyjazdów studenckich do USA. Jako, że miałam okazję jakiś czas temu wyjechać na program Work&Travel, postanowiłam wtrącić parę słów od siebie.

Procedura aplikacyjna
Niestety, biuro, z którego korzystałam jako pośrednika wyjazdowego już nie istnieje, zatem nie będę mogła Wam nic konkretnie teraz polecić, ale w sieci można znaleźć wiele firm, które oferują takie wyjazdy. Półtora roku temu chciałam skorzystać z usług IECenter, ale zgłosiłam się za późno (koniec lutego/początek marca) i nie pozostało już zbyt wiele ofert, poza tym miałam wrażenie, że Pani, z którą korespondowałam, nie była zainteresowana zbytnią pomocą, więc zrezygnowałam. 

Do programu zgłosiłam się już w grudniu (wyjeżdżałam w czerwcu 2014 r.), wtedy nie można było narzekać na brak ofert i dodatkowo można było złapać fajne zniżki cenowe (teraz takie zasady w pozostałych biurach również się znajdują - warto polować ASAP na oferty). Pierwszym krokiem była "rozmowa kwalifikacyjna" z osobą z biura (podstawowe informację na temat celu wyjazdu, przewidywanych terminów sesji letniej, ponieważ konieczny do tych wyjazdów jest status studenta), następnie rozmowa z native speakerem wynajętym przez firmę. Rozmowa również o wszystkim i o niczym, w stylu, opowiedz coś o sobie, czym się zajmujesz.. 

Ostatnim etapem była rozmowa bezpośrednio z osobami pracującymi w firmie, do której się jechało (w moim przypadku było do kasyno). Rozmowy trwały po 15-20 i ich głównym celem było sprawdzenie Twoich umiejętności językowych (gadanie czym się zajmujesz, co robisz w pracy, jak reagujesz na stresowe sytuacje). Im lepiej mówiło się po angielsku, tym bardzo kooperacyjną pracę z ludźmi się miało. Lepiej też mieli ludzie, którzy wyjeżdzali n-ty raz (najlepiej tipowane prace). Nie zdarzyło się, żeby ktoś zaaplikował i odpadł na jakimkolwiek etapie z powodu niedoborów językowych. Mi trafiła się fucha jako hostessa w restauracji, oficjalnie bez tipów, nieoficjalnie - często coś wpadło ;). Można było wyrwać takie prace jak kelner (najwięcej tipów i można było serio duuuużo zarobić), hostessa, ochrona na koncertach, praca w szatni, na parkingu.

Pozostawała jeszcze kwestia visy - moim zdaniem dużo hałasu o nic. Każdy uśmiechnięty (jak to Amerykanie), którkie pytania, gdzie jedziesz, co będziesz robić i po bólu. Również nie znam osoby, która z mojej grupy wyjazdowej nie przeszła procedury visowej (a nie zdarzyła się osoba "kali być, kali mieć"). 

Wyjazd do Stanów i pierwsze dni w Stanach
Wylatywałam (bilety opłacaliśmy sami) do Stanów jako jedna z ostatnich osób (niektórych egzaminów nie można było przesunać na wcześniej). Po wylądowaniu nie miałam żadnych problemów, problemy zaczęły się po przejściu wszystkich przejść granicznych ;). Problem pt. "co my właściwie dalej mamy robić i gdzie iść".. Ponieważ wylądowałam późno w nocy, mieliśmy zarezerowowany hotel koło lotniska (ale wcale tak blisko nie był i okazało się, że nasza płatność nie została przyjęta więc tej rezerwacji nie mamy :D), do którego z wieloma przygodami udało się w końcu dotrzeć (wskazano nam zły autobus - tam nie ma rozkładów jazdy - bo myślano, że jedziemy do innego hotelu i koniec końców zabrał nas czarny poobijany mercedes, który miał imitować taksówkę, z dzielnicy o wdzięcznej nazwie Jamajka, gdzie byliśmy jedynymi białymi ludźmi, a przypominam, że był środek nocy :D). 

Koniec końców jakoś przeżyliśmy i dotarliśmy do Connecticut, a dokładniej do Norwich, gdzie mieszaliśmy już przez cały pobyt. Mieszkaliśmy w bloku, który w całości zajmowali ludzie w programu W&T (czyli osoby zarówno z Polski, jak i Rumunii, ale także z.. Tajlandii). Pokoje, jak to w Stanach, całkowicie nieumeblowane, więc spało się na kupowanych jeszcze w pierwszym dniu dmuchanych materacach. Warunki mocno studenckie, w pokoju 5-6 osób, pokoje zazwyczaj miały dwa pokoje + łazienka. Generalnie dało się przeżyć, zwłaszcza, że pracowaliśmy praktycznie każdy o innej porze, więc dawało się to wszystko zgrać i nigdy nie czułam, że w mieszkaniu jest tłoczno (no, chyba, że ktoś się schodził na imprezę :D). 

Zdjęcie kasyna, gdzie pracowałam

Czas pracy i wynagrodzenia
Jeśli chodzi o czas pracy, to bywało różnie, w zależności od pozycji na jakiej się było i cóż, chyba muszę przyznać, od serca ile wkładało się w pracę. Ja zawsze starałam się być uśmiechnięta i zagadywać do ludzi, co najwidoczniej zostało zauważone przez kierownictwo, skutkiem czego,  dostawałam baaardzo dużo nadgodzin i pracę w amerykańskie święta, płatne 150% normalnej stawki. Jednakże standard na tym programie (co najmniej jak ja pracowałam) był 32h pracy tygodniowo (ja robiłam ok. 60-65h..), więc niektórzy nie byli zadowoleni z zarobków (ale kto jedzie do Stanów tylko w celach zarobkowych!?). Jeśli chodzi o stawki, to w zależności od tego czy miało się pracę tip lub non tip dostawało się wynagrodzenie ok 4$ + tips, ja miałam prawie 9$, ale osoby, które były zmianowe (nie przypisane do żadnej konkretnej pracy, przez co w sumie mieli mniej godzin, czyli zazwyczaj te 32h) dostawali prawie 10$, w trakcie programu podwyższono im do niecałych 11$. 

Czas wolny
Jako, że praca w wymiarze 32h dawała większości osób dużo czasu wolnego (yup, nie mi..) i zazwyczaj wolne amerykańskie święta (yup, znowu nie ja), to 1-3 dniowe wycieczki były dość popularne. U mnie wyglądało to w ten sposób, że chociaż zgłaszałam się do pracy, w Ameryce mają nakaz chociaż jednego dnia wolnego w tygodniu od pracy. Więc in total nie spałam prawie wcale (serio, pod koniec wyjazdu byłam nieco wrakiem człowieka, jeśli chodzi o brak snu), bo na 7 byłam już w pracy (autobus o 6, więc wstawałam codziennie przed 5, a jeszcze życie nocne czasem próbowałam zahaczyć!), a w dzień wolny wstawałam również koło 5-6, żeby wyruszyć pierwszym autobusem np. do Nowego Jorku (2h drogi). Ale przecież raz się żyje.. Sami tylko spójrzcie.. 







I co, dla takich widoków nie było warto? Czy się opłaca finansowo? Who cares! Spędziłam niesamowite niecałe 4 miesiące w Stanach i były to moje najlepsze wakacje ever! Poznałam niesamowitych ludzi, widziałam piękne miejsca.. Jeśli macie okazję, jedźcie, smakujcie życia.. Jak nie teraz to kiedy..?

Paulina




Luksusowy pakiet romatyczny.. czyli weekend w hotelu Czarny Potok

Luksusowy pakiet romatyczny.. czyli weekend w hotelu Czarny Potok

Hej!

Dziś przedstawiam wpis oceniający mój pobyt w hotelu Czarny Potok w Krynicy-Zdrój, gdzie razem z chłopakiem skorzystaliśmy z oferty "Luksusowy pakiet romatyczny".
Poniżej krótki opis, co właściwie znajduje się w takiej ofercie (dwa noclegi):
  • Nocleg w komfortowym klimatyzowanym pokoju
  • Bogate śniadanie w formie bufetu lub śniadanie do łóżka
  • Romantyczna dekoracja w pokoju z butelką wina
  • 2 romantyczne kolacje przy świecach w Restauracji Hotelowej z butelką wina 
  • Masaż dla dwojga w gabinecie DUO
  • Strefa VIP z saunami na wyłączność na 2 h wraz z poczęstunkiem, z butelką francuskiego Szampana
  • Możliwość korzystania z basenu rekreacyjnego z kaskadami, biczami wodnymi, gejzerami, jacuzzi, sauny suchej i parowej, cardio room/siłowni
Źródło: http://www.hotelczarnypotok.pl/ceny-i-pakiety/luksusowy-pakiet-romantyczny

Według informacji na stronie wszystko brzmi świetnie, a teraz jak było naprawdę..

Pierwsze wrażenie po przyjściu do pokoju: ślicznie - płatki róż w całym pokoju i łazience, wino czekające w pokoju.. z resztą, sami zobaczcie:




Po wejściu do łazienki jednak dosięgła nas rzeczywistość i nie umknął nam pukiel czarnych włosów z dodatkiem kurzu.. Staraliśmy jednak nie psuć sobie nastrojów i wybraliśmy się na zapewnianą nam kolację z winem. Na miejscu jednak okazało się, że nikt o nas nie wiedział (chociaż w otrzymanym harmonogramie była napisania, godzina i nazwa restauracji, w której mieliśmy zjeść (o czym dodatkowo przypominała nam Pani w recepcji przy zameldowaniu). No nic, udało się znaleźć nam stolik i ostatecznie zjedliśmy należną nam kolację, z zamiarem poinformowania hotelu o dwóch "fuck-upach" w ciągu dwóch godzin (co też uczyniliśmy)..

Dzień drugi zaczął się na szczęście o wiele bardziej fortunnie i o 10:01 zapukała do nas obsługa ze śniadaniem do pokoju:


.. którego, pomimo naszego łakomstwa, nie udało nam się zjeść nawet w połowie.. 

Następną atrakcją, była strefa VIP z trzema saunami, szampanem i przekąskami. Ku naszemu zdziwieniu, faktycznie był to szampan, a nie wino musujące, którego szczerze powiedziawszy, się spodziewaliśmy..



Muszę przyznać, że te dwie godziny w strefie VIP w SPA (czyli trzy sauny, dwa prysznice wrażeń, ocieplane fotele i basen tylko dla nas), było chyba najlepszym przeżyciem podczas całego naszego pobytu! Czas zleciał nieziemsko szybko i zabawa była nieziemska.. ;) Następnie wybraliśmy się na masaże DUO, które były miłym zakończeniem czasu w hotelowym SPA. 

Na drugiej naszej kolacji z winem w końcu się nas spodziewali, i przemiła obsługa starała się zatrzeć wczorajsze wspomnienie o ich wpadce. Jedzenie było w obu przypadkach nieziemsko smaczne, kultura osobista osób obsługujących dopełniła całości.. 

Ostatni dzień zaczeliśmy od śniadania w hotelu (równie pysznego, patrząc, że jest to jednak śniadanie dla wszystkich przebywających w hotelu), później mini-golf i musieliśmy zacząć się pakować do wyjazdu. Na pożegnanie dostaliśmy czekoladową muffinkę oraz mandarynkę, co było miłym akcentem, który zakończył nasz pobyt..




Koszt takiego pakietu to ok. 2 100 zł

Czy polecam? 
Nie licząc dwóch znaczących wpadek w pierwszym dniu naszego pobytu, muszę przyznać, że obsługa i jedzenie robi bardzo dobre wrażenie. Dodać do tego dwie godziny w strefie VIP w SPA i romantyczny nastrój budowany na każdym kroku, co sprawiło, że osobiście był to dla mnie jeden z najlepszych weekendów, na jaki miałam okazję pojechać. Warto też zaznaczyć, że pokoje były bardzo ciche i dopiero na śniadaniu ostatniego dnia, gdzie spotkaliśmy tak naprawdę przekrój ludzi w hotelu zobaczyliśmy, jak wiele jest rodzin z dziećmi, z czego nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy, stosując się do "romantycznego harmonogramu"..!

Myślę, że dzięki temu hotelowi bardzo spodobała mi się cała idea takich weekendów i bardzo chętnie skorzystam jeszcze z takiej oferty raz jeszcze!

A Wam, jak minął długi weekend?

Pozdrawiam, 
Paulina



Payot - Gommage Douceur

Payot - Gommage Douceur

Hej wszystkim,

Nie od dziś wiadomo, że nasz codzienny tryb życia wpływa na to jak wyglądamy, jak się czujemy. Jako posiadaczka cery skłonnej do przesuszeń, staram się jak najlepiej dobierać kosmetyki, którymi ją karmię. Dziś chciałabym Wam przedstawić jeden z kosmetyków, który jest dla mnie idealny i mam wrażenie, że "nigdy się nie kończy".. i to jest zdecydowanie jego plus ;).

Markę Payot poznałam dobre 8 lat temu, kiedy moja ówczesna kosmetyczka była nią zachwycona. Jest to francuska firma kosmetyczna, która w tamtych latach była w Polsce wręcz nieosiągalna. Dziś widzę, że posiada swoje własne salony sprzedaży, chociaż nie wydaje mi się nad wyraz popularna, chociaż mi towarzyszy od lat..



Produkt, który uważam, za jeden z moich ulubionych to scrubbing cream, który używam do cotygodniowego SPA dla skóry mojej twarzy. Jest to jeden z peelingów enzymatycznych, zatem świetnie sprawdzi się u kobiet, które mają delikatną cerę. Scrub jest w formie lekkiego kremu, który stosuje, masując skórę twarzy okrężnymi ruchami. Zgodnie z instrukcją, po zakończonym masażu, producent poleca starcie produktu tonikiem do twarzy. Ja jednak zmywam go wodą, co bardziej wynika z przyzwyczajenia.

Producent na stronie zapewnia o składnikach aktywnych, takich jak:
- wyciąg z żurawiny i ananasa,
- wyciąg ze smithsonitu i malachitu (przyznam szczerze, że musiałam "google it" i są to minerały z Maroka)
- składniki złuszczające i myjące

Jego cena to koszt ok. 70 zł, ale używam go od dobrych 3-ch lat i wciąż nie mogę go zużyć (chociaż jest już go naprawdę mało..).

Pozdrawiam,
Paulina
Lush - Let the good times roll..

Lush - Let the good times roll..

Hej,

Mój pierwszy post chciałam poświęcić tegorocznemu kosmetycznemu odkryciu - kosmetyku firmy Lush. Jest to pasta myjąca do mycia twarzy z drobinkami peelingującymi o uroczej nazwie "Let the good times roll".

Przyznam szczerze, iż jest to mój pierwszy kosmetyk z tej firmy i jestem nim po prostu zachwycona!


Kosmetyk ma prześliczny zapach, kojarzący się z popcornem (tak, z popcornem :)), cera po nim jest nawilżona, chociaż ma za zadanie oczyścić cerę, z czym z resztą również sobie świetnie radzi. Ku mojemu zaskoczeniu, po otwarciu pojemniczka, muszę przyznać, że zdziwiły mnie trzy kawałeczki popcornu umieszczone na wierzchu ;) do tej pory (a zużyłam już prawie cały pojemniczek), nie mam serca się ich pozbyć.. 



Warto wspomnieć, iż kosmetyki z Lush przygotowywane są bez dodatków konserwujących, zatem ich okres przydatności to tylko 3 miesiące (są też kosmetyki z krótszym terminem ważności). Z tego względu, zaprzestałam użycia innych kosmetyków myjących, zatem też mogę uczciwie ocenić skuteczność tego kosmetyku.

Minusem tej marki jest również jej dostępność. Na chwilę obecną marka ta nie ma swojego oficjalnego sklepu w Polsce, ale widziałam, że można kupić ich produkty w wielu sklepach internetowych. Mój produkt zakupiłam w Japonii (dlatego też nie publikuje składu z opakowania, ponieważ na mojej wersji są same japońskie znaczki ;)), ale jako osoba pracująca w suchych, klimatyzowanych pomieszczeniach, dzięki czemu moja skóra jest często przesuszona, mogę ze szczerym sercem polecić ten kosmetyk. Ja jestem pewna, że do niego wrócę!


Pozdrawiam,
Paulina

Copyright © 2014 Paulina tries.. , Blogger